poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 5 - Bujanie w obłokach

Od razu na wstępie wam powiem, że mogą się w tym rozdziale pojawić błędy (za które przepraszam) :)
Chooociaż, że nie wyszedł idealnie to jest :D
To chyba tyle ;)
Miłego czytania ;>
~E

 ***

Po odrobieniu pracy domowej z Ginny postanowiłyśmy wybrać się do wielkiej sali, aby coś zjeść i odpocząć. Dziś na obiad był kurczak, co mnie lekko zdziwiło, ponieważ nigdy nie było kurczaka w Hogwarcie. Najwyraźniej profesor Dumbledore postanowił wprowadzić tak jakby „mugolskie” zmiany. Cieszyłam się z tego powodu, lecz gdy zobaczyłam kto siedział kilka metrów w przód mnie zesłupiałam. To był Malfoy, który wtapiał swoje gały wprost na mnie. Wkurzało mnie to, choć wiedziałam, że on łatwo nie odpuści. Ginny coś tam bełkotała, ale ja nie mogłam się skupić. Czasem tego ślizgona lubię, lecz czasem chciałabym rzucić na niego Crucio, co byłoby gorszym pomysłem:
- Hermiono Granger, wracaj na ziemię. – walnęła w stół Ginny, a po chwili dodała. – Nie dość, że ten ślizgon namieszał ci w głowie, to teraz przez niego nie możesz się skupić.
- Co? Jestem bardzo skupiona, mów dalej. – odpowiedziałam próbując uniknąć kłótni.
- Wiesz, że niedługo ma się odbyć trening drużyny Qudditcha Gryffindoru, przyjdziesz popatrzeć? – spytała patrząc się na mnie.
- No jasne, że tak. – powiedziałam nie przestając się patrzeć wprost w Draco.
- A wiesz, że Neville Longbottom oświadczył się mi i zamierzam go niedługo poślubić? – zapytała mówiąc ironicznie. – Myślę, że przyjmę jego oświadczyny, co o tym sądzisz?
- Yhym. – burknęłam pod nosem.
- Ty mnie wcale nie słuchasz Hermiono! – krzyknęła odchodząc od stołu.
Może miała trochę racji, ale żebym ja nie słuchała to musiał się stać jakiś cud, tak?

***

Kolejny dzień przyniósł mi to samo od życia. Najpierw zajęcia, potem kolejne i tak dalej… Nie minęło 3 godziny odkąd poszłam na ostatnie zajęcia, a kiedy przechodziłam przez dziedziniec transmutacji, zobaczyłam coś bardzo niepokojącego, a zarazem rozśmieszającego:
- Przestańcie już! Koniec, ok! – wrzeszczał jakiś uczeń.
Wtargnęłam w wielki tłum, a mój wzrok przykuł uwagę Crabe’a, wiszącego w powietrzu, a obok niego stali dwaj gryfonowie, którzy byli dość znani w szkole:
- Fred…George? – wymieniłam ich imiona niepewnym głosem.
- Co Hermiono? – zapytali mówiąc jednocześnie.
- Wiem, że za jedną minutę, będę żałować tego pytania, lecz co wy tu wyprawiacie? – spytałam próbując się uspokoić.
- Usłyszeliśmy, jak jakiś gryfon krzyczał, aby ktoś mu pomógł, bo Crabe’a zaczął walić w niego Drętwotą. – tłumaczył Fred.
- Musieliśmy mu dać jakąś nauczkę, ale nie wiedzieliśmy jaką, dopóki… - zaczął mówić George, lecz przerwał mu Fred.
- Jakiś Krukon uczył się zaklęcia Levicorpus i nie chcący walnął w Crabe’a. – dokończył Fred.
- Rozumiem. – przytaknęłam odchodząc od nich.

***

 Chciałam szybko znaleźć Neville’a, ponieważ on był mi potrzebny. Szukałam go wszędzie, choć nie w dormitorium. Wparowałam w pośpiechu do dormitorium, aby dowiedzieć się od Neville’a, czy istnieje jakieś zielsko na zapomnienie jakiegoś wydarzenia. Siedział spokojnie przy kominku na kanapie, gdy ja szukałam go prawie po całej szkole:
- Neville! Szukam cię po całej szkole! – krzyknęłam łapiąc za poduszkę i rzucając prosto w gryfona.
- Aua! To boli Hermiono. – jęknął Neville. – Nie wiem czy takie coś istnieje, ponieważ nigdy nie używałem czegoś takiego.
- Co? To jestem w kropce. – westchnęłam siadając obok niego. – Co tam podjadasz? – zachichotałam patrząc się.
- To są moje babeczki, które upiekłem. – oznajmił gryfon podając do ręki babeczkę. – Chcesz spróbować, są czekoladowe.
Nie byłam pewna czy to dobry pomysł, żeby użerać się babeczkami, ale z jednej strony chciałam spróbwać, lecz z drugiej już mniej. Przecież ja nigdy siebie nie słucham, więc po co mam teraz:
- A daj spróbować. – chwyciłam prędko za babeczkę i ugryzłam kawałek.
Smakowała bardzo dobrze. Czułam chyba… cynamon, ale po chwili dziwnym trafem stało się ciemno…

***

Obudziłam się w łazience, a dokładniej w łazience prefektów. Wszystko było rozmazane i takie krzywe. Chciałam udać się do wyjścia, choć nie udało mi się, bo poślizgnęłam się o kałużę. Niespodziewanie spadłam prosto w ramiona jakiegoś ślizgona. Postawił mnie do pionu. Przetarłam kilka razy oczy, a ujrzałam…Draco Malfoy’a:
- Nie bój się mnie Granger, ja tylko… - przerwałam mu, ponieważ wcale mi się to nie podobało.
- Co? Co się stało? Co ty tutaj robisz, albo co ja tutaj robię? – spytałam panikując.
- Ci… - położył swój palec na moje usta, co było lekko stresujące i niezręczne. – Chcę tylko, żebyś mi powiedziała, czy ty mnie lubisz?
- To dosyć ciężkie pytanie. – oddaliłam się od niego, choć i tak ślizgon podbiegł do mnie. – Nie jestem pewna.
Draco stał w bezruchu jakieś 5 minut, po czym dodał:
- Rozumiem cię, lecz bardzo chcę poznać prawdę. – westchnął. – Choć tutaj. – zaprowadził mnie do kąta, a to co zrobił zszokowało mnie.
Popatrzył się na moje usta, a ja na jego. Przybliżył się niebezpiecznie, a ja ponownie próbowałam się oddalić. Niestety nie umiałam… Lekko przysunął się i zrobił pierwszy krok całując mnie namiętnie. Poczułam się dobrze, bardzo dobrze… czułam się wolna. Pocałunek nie trwał długo, więc ja musnęłam jego malinowe usta patrząc mu się w jego szare, błyszczące oczy. Ta niezapomniana chwila mogła dla mnie trwać wiecznie…

środa, 12 marca 2014

Rozdział 4 - Lubić czy nie lubić?

Obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Przestraszyłam się, gdy zauważyłam Draco leżącego na łóżku obok mnie. Nie wiedziałam co myśleć, ponieważ z jednej strony bałam się powiedzieć Draco o moim…moim małym wypadku, a z drugiej nie chciałam mieć problemów. Co mam zrobić? Nie zauważyłam, że powiedziałam to na głos, a kiedy już powiedziałam to musiał ślizgon się obudzić:
- Cześć Draco… - przywitałam go. – Jak się czujesz i co pamiętasz?
- Co, co się stało? Pamiętam jak… - przerwał dziwnie. – Jak szedłem do wielkiej sali, a dalej nic, zupełna pustka.
- Ok. – zamyśliłam się a po chwili dodałam. – A może wiesz co ci się stało?
- Nie, ale boli mnie klatka piersiowa. – oznajmił dotykając delikatnie swojej klatki piersiowej. – Boli jak cholera! – krzyknął wijąc się z bólu.
Po chwili przyszła pani Pomfrey podając dla Draco jakiś eliksir, choć nie byłam pewna co to dokładnie jest. Zielony napój od razu postawił ślizgona na nogi co mnie bardzo zdziwiło:
- Muszę iść już, do widzenia… Hermiono. – pożegnał się Draco mówiąc niepewnym głosem.
Czułam to, że on nie wie, czy mnie lubi czy nie? Ja mam chyba taki sam problem:
- Dobrze wiem, że rzuciłaś na niego jakieś zaklęcie. – szepnęła mi do ucha. – Nie martw się, ja też raz rzuciłam jedne zaklęcie na…takiego gościa, którego troszeczkę lubiłam.
- Ale ja go nie lubię. – odparłam wstając.
- Skąd ja to znam. – Kiedyś ja też tak powiedziałam.
- Poważnie? – zapytałam zdziwiona wychodząc.

***

Kolejnego dnia wszystko powróciło na stare tory. Starałam się ukryć fakt, że to ja rzuciłam Sectumsemprę na Draco, ale nie mogła w końcu i musiałam to komuś powiedzieć, ponieważ cała szkoła o tym ciągle, monotonnie mówiła. Umówiłam się z Ginny za sowiarnią, aby nikt nas nie podsłuchał. Gdy dotarłam na miejsce Ginny siedziała na kamieniu niecierpliwie czekając na mnie:
- Hej Ginny. Spóźniłam się? – zapytałam zaniepokojona. – Ginny?
- Nie spóźniłaś się, tylko ja przyszłam wcześniej. – odpowiedziała roniąc łzy.
- Co się stało? Chodzi ci o mnie? – spytałam jeszcze bardziej zaniepokojona. – Odpowiedz mi!
- Ja i Dean zerwaliśmy… - zaczęła jeszcze głośniej płakać gryfonka.
- Ok… To przykre… Tak mi przykro. – pocieszyłam przyjaciółkę.
- Też muszę ci coś ważnego powiedzieć. – zaczęłam mówić. – Chyba zaczęłam lubić Draco Malfoy’a.
Gryfonka wytarła łzy. Chwilę pomyślała, a potem dodała:
- Żartujesz sobie ze mnie czy mówisz na serio?
- Serio… - dodałam zarumieniona.
- Serio, serio? – ponownie spytała mnie.
- Niestety tak, ale bardzo cię proszę nie mówi nikomu. Nawet Ronowi, a tym bardziej Harry’emu.
- Nie martw się, nikomu nie powiem. – przyrzekła przyjaciółka.
Wybrałyśmy się razem do biblioteki, aby odrobić razem pracę z zielarstwa na temat mandragor, ale zdziwiło mnie ta praca, bo pamiętałam, że miałam ją na drugim roku, a może mi się pomyliło. 

***

Hej :) Weny brak :< To mnie wykańcza, że nie mam weny :c
Chcę pisać szybciej rozdziały, lecz mi się to nie udaje, ponieważ się wykańczam, a gdy się wykańczam piszę bez sensu. Na szczęście jakoś daje radę... chyba :/

środa, 5 marca 2014

Rozdział 3 - Zajęcia, ach te zajęcia...

Następnego dnia były zajęcia, a po zajęciach kolejne i tak dalej… za dużo tych zajęć. Eliksiry ze Slughornem, potem Obrona Przed Czarną Magią ze Snapem i na koniec Transmutacja z profesor McGonagall. Westchnęłam przechodząc przez korytarz. Zdałam sobie sprawę, że coś tu nie gra. Sprawdziłam czy wszystko mam przy: różdżka była, książki niosłam w rękach, więc co? Może to tylko takie rozkojarzenie, a może nie. Biegłam korytarzem jak najszybciej, aby spotkać się z Ginny, chociaż i tak byłam spóźniona. Gdy dobiegłam do miejsca spotkania, po prostu znieruchomiałam. Zobaczyłam Ginny z Deanem Thomasem. Nie chciałam tego źle opisać, więc nie myślałam „ONI SIĘ CAŁUJĄ”, tylko, że oni „DOTYKAJĄ SIĘ USTAMI”. To jest chyba logiczne, tak? A może i nie:
- Hhm…Ekchem! Ekchem! – burknęłam pod nosem.
Nie zadziałało, więc użyłam nieco drastycznych środków. Wyciągnęłam różdżkę i skierowałam na Deana. Czemu zawsze zapominam tego zaklęcia. Chwilę pomyślałam i już wiedziałam:
- Levicorpus. – wypowiedziane zaklęcie spowodowało nieco inny efekt, ale według mnie zadziałało.
Można powiedzieć, że Dean zawisł do góry nogami, lecz jego głos był cieniutki i lekko piszczał, gdy coś mówił. Miałam nadzieję, że to tylko tymczasowe, choć nie miałam do końca pewności:
- Yyy… cześć Hermiono. – przywitała się Ginny.
- Cześć Ginny. Spóźniłam się trochę, ale… - zabrakło mi odwagi, żeby to powiedzieć, choć i tak nic nie miałam do stracenia. – Ale miałaś już towarzystwo. – odparłam gderliwie.
- Miała. – odezwał się Dean. – Długo będę wisiał w powietrzu?
- Dobrze ci to zrobi. – prychnęłam pod nosem. – Trochę krwi do mózgu ci napłynie to może zmądrzejesz.
Patrzył się na mnie, jakbym była jakąś wiedźmą, a to nie ja spotykałam się z Ginny. Gryfon dobrze wiedział, że Ginny podoba się Harry’emu:
- Ja już muszę iść. – oznajmiłam odchodząc od nich.
Tak naprawdę nie chciałam iść, lecz ta sytuacja była… lekko kłopotliwa i taka niezależna. Pałętałam się bez celu, a czułam się jak kula u nogi. Nikomu nie potrzebna… Co może mi pomóc? Zjeść 20 opakowań fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta, a może pójdę do pokoju życzeń. W sumie to nie jest głupia myśl, ale czego teraz pragnę…hhm, później wymyślę.

***

Na miejscu podeszłam kilka kroków w przód. Pomyślałam o… o czym? Sama nie wiem. Pomyślałam, a po chwili ukazały mi się żelazne, dobrze zabezpieczone drzwi, przez które przeszłam. Stałam wryta, ponieważ nie wiedziałam gdzie trafiłam. Do Nibylandii? Do Narnii? Chyba nie, bo niedawno tu byłam. Widziałam wtedy Draco i Harry’ego, ale dziwi mnie fakt, jak ja tu się znalazłam. Pełno tu kurzu i starych dywanów, zniszczonych biurek. Z oddali zauważyłam Draco, który coś majstrował. Przestraszyłam się, choć moja ciekawość wygrała jak zwykle. Podszedłam bliżej upewniając się, że Draco mnie nie widzi, ani słyszy. Chwyciłam się czegoś, żeby się nie zachwiać, jednak nie poszło po mojej myśli i niestety zachwiałam się. Draco spojrzał na mnie, a ja na niego. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, aż on zakłócił tą dziwną ciszę:
- Co ty tu robisz? – zapytał niespodziewanie. – Śledzisz mnie?
- Po co miałabym to robić? – zadałam pytanie. – Czemu tu tak stoisz, szukasz czegoś?
Ślizgon uśmiechnął się szyderczo, po czym powiedział:
- Co cię to obchodzi szlamo. Nie twój interes. – wyciągnął różdżkę i wskazał na mnie. – Albo teraz stąd wyjdziesz, albo będę musiał zrobić coś niedobrego.
- A to niby pierwszy raz robisz coś niedobrego, coś złego. – odpowiedziałam wyciągając swoją różdżkę. – Nie sądzę.
- Jeśli chcesz to tak rozegrać, to proszę bardzo. – uśmiechnął się Malfoy. – Tylko spróbuj.
- Nie będę nic próbować, ponieważ nie jestem ślizgonką. – prychnęłam odchodząc.
- Nigdzie nie pójdziesz Grange. Drętwota! – Malfoy zamachnął różdżką.
- Protego! Sectumsempra! – rzuciłam zaklęciem prosto w stronę Draco.
To był jeden moment w którym nie wiedziałam, co robię, ale gdy zobaczyłam w jakim był stanie… ciężko było mi to opisać. To zaklęcie pocięło mu koszulę, a na dodatek cały krwawił. Plama krwi stawała się coraz większa, a ja stałam nic nie robiąc. W końcu uciekłam, co było moim najgorszym błędem w życiu… Biegłam przed siebie nie zwracając uwagi na innych uczniów. Byłam cała zapłakana, a na dodatek na rękach miałam jego krew… nie wiem czy to było prawdziwe, ale po tym co zobaczyłam, zemdlałam z przerażenia.

***

Witajcie drodzy czytelnicy :) 
Wątek z Dramione powoli się rozwija, co mam nadzieję, że was zaciekawi ;>
Możliwe, że na blogu pojawi się playlista oraz może ankieta, na temat jakości bloga ;)
Ten rozdział jest trochę krótki, choć myślę, że interesujący ;D
~E

sobota, 1 marca 2014

Rozdział 2 - Normalny dzień

Po zajęciach jak zwykle udałam się do salonu Gryffindoru, aby odpocząć. Szłam przez korytarz wpatrując się w obrazy, ale zauważyłam, że patrzyły dziwnie na mnie, co mnie nie zdziwiło. Po drodze natrafiłam na Lunę, choć dziwnie się śpieszyła, jakby coś się stało. Gdy w końcu dotarłam, Gruba Dama oczywiście kazała podać hasło:
- Ecie pecie. – podałam hasło wchodząc do środka.
Usłyszałam głos Harry’ego i Rona rozmawiających o czymś…lub kimś. Postanowiłam podsłuchać o czym mówią, choć nie byłam pewna, czy to dobry pomysł:
- Harry, ja już nie wytrzymuje. – powiedział Ron. – Ta Lavender mnie wykańcza. Ciągle chce się ze mną całować.
- A myślałem, że ci to nie przeszkadza „Mon Ron” – odpowiedział ironicznie Harry biorąc do ręki sok dyniowy.
- Taaa… - odsapnął Ron. – Mam same problemy ostatnio, a jednym z nich jest Dean Thomas.
- Dean Thomas. – spytał niedowierzanie wybraniec. – A co on ma do rzeczy?
- Nie słyszałeś, że Ginny i Dean są ze sobą? – spytał zdziwiony rudzielec.
- Serio? – zapytał zasmucony Harry, lecz dobrze wiedział, że to musi być prawda. – Nie wiedziałem.
- Drugi problem mam z Hermioną. Co ją dziś opętało? – zapytał Harry’ego.
- Nie mam bladego pojęcia. – oznajmił podając dla Rona sok dyniowy.
Przyjrzałam się bliżej i zauważyłam pewien drobny szczegół. To nie był sok dyniowy, tylko Ognista Whisky. Chyba teraz każdy uczeń to pije. Weszłam udając, że nic nie widziałam, ani nie słyszałam do dormitorium:
- Cześć Harry. – przywitałam się wbiegając na górę.
- Widzisz Harry, ona mnie unika. – szepnął Ron do Harry’ego.
- Słyszę was! – krzyknęłam z dormitorium dziewczyn.

***

Po zajęciach z zielarstwa, chciałam się przejść po błoniach Hogwartu, ponieważ zawsze to mnie odprężało. Nie wiem czy to wystarczy tym razem. Jak spotkam Lavender lub Rona, to chyba puszczę pawia. Chociaż Lavender nie jest taka zła…chyba. Może przejdę się do Hagrida, bo przecież on zawsze coś robi. Byłam już w pobliżu kamiennego kręgu, gdy ktoś mnie zatrzymał:
- Luna, co tutaj robisz? – zapytałam z ciekawością. – Co to za stworzenia?
- Widzisz je, bo ja myślę, że prawie nikt ich nie widzi. – odpowiedziała Luna. – To są testrale.
- Wyglądają jak konie, tylko są trochę jakby „mechaniczne”. – ironicznie oznajmiłam podchodząc do nich bliżej.
- Widzą je tylko ci, co widzieli jak ktoś umiera. – rzekła Krukonka. – Widziałam jak moja mama umiera.
- Przykro mi, ale ja nie widziałam nigdy kogoś umierającego. – odparłam niedowierzanie.
- To trochę dziwne, ale niektórzy mówią, że to ja jestem dziwna, bo widzę testrale, a oni nie. To chyba prawda. – powiedziała ze smutkiem Luna podając jabłko dla małego testrala.
- Znam to uczucie. Jesteś taka sama jak ja, Harry, a nawet Ron… - szepnęłam do siebie.
- Pamiętam jak rok temu Harry też tu przyszedł. – wspomniała blondyna. – Jak znam swoje życie, za rok przyjdzie tutaj Ron. – zażartowała.
- Możliwe Luna, wszystko jest możliwe. – odpowiedziałam niskim tonem. - Do zobaczenia Luna.
- Cześć. – pożegnała się.
Szłam dalej, aż w końcu dotarłam do chatki Hagrida. Zapukałam, ale nikt mi nie odpowiedział. To było dziwne, więc spojrzałam przez lekko zakurzone okno. Zakupałam ponownie, lecz w okno. Nikt ponownie nie odpowiedział. Byłam zaniepokojona nieobecnością Hagrida, ale pewnie poszedł gdzieś, a może nie… Nie ma Hagrida, to może pójdę do wielkiej Sali, ponieważ muszę się spytać Harry’ego czy Ron nadal jest z Lavender.

***

Wparowałam do wielkiej sali pędząc szybko do Harry’ego, który odrabiał pracę domową:
- Cześć Harry. – przywitałam się. – Czy Ron nadal jest z Lavender Brown?
- Cześć Hermiono. – mruknął wybraniec. – Nie wiem zbyt dokładnie, lecz rozmawiałem z Ronem i powiedział mi, że powoli go ona denerwuje.
- Ok. – potaknęłam.
- Wiesz, że widziałem dziś w pokoju wspólnym pewną brązowooką dziewczynę, która ma na imię Hermiona, a wiesz co tam robiła? – zapytał machając w koło piórem.
- Dobra, to byłam ja. – przyznałam się bez największego utrudnienia. – Nie wiem czemu tak się stało.
- Skąd ja to znam… - odparł Harry. – Nie odrabiasz pracy domowej z eliksirów?
- Później to zrobię. – odpowiedziałam. - Czekaj, skąd masz tą książkę? Jest zniszczona i cała popisana.
- Nie kupiłem jeszcze książek do eliksirów, więc profesor Slughorn powiedział, żebym wziął z szafki jakąś książkę. – zaczął tłumaczyć.
- Rozumiem. – powiedziałam uśmiechając się. – Co to jest? Przewróć kartkę.
- Co? O czym ty mówisz? – zapytał zdenerwowany Harry.
Szybko chwyciłam książkę i przewróciłam na poprzednią stronę. Lekko zarysowana i zgięta była strona, choć dało się rozczytać. Widniał napis: „Na wrogów: „Sectumsempra.”
- Co to za zaklęcie? Użyłeś go już? – pytałam zniecierpliwiona.
- Jeszcze nie, ale nie wiem, czy nawet zamierzam go użyć. – oznajmił drżącym głosem.
- Lepiej go nie używaj. – doradziłam odchodząc.

***

Witajcie :D Przybywam z nowym rozdziałem :)
Nie jest najlepszy, ale mam nadzieję, że nie najgorszy ;)
Informacje:
Rozdziały będą się pojawiać co 3-4 dni :)
Niedługo MOŻLIWE, że pojawi się szablon, przez co blog nie będziesz taki pusty :)
Do następnego :>
~E

środa, 26 lutego 2014

Rozdział 1 - Wszystko przemija

Jedna chwila wystarczyła, aby zniszczyć to wszystko… Jak mogłam być taka głupia… Ron wydawał się być miłym chłopakiem, lecz teraz nie wiem co mam myśleć. Jestem skołowana i cała roztrzęsiona. Łzy leją mi się jak ze strumienia, a ja siedzę bezczynnie, gdy Ron obściskuje się z Lavender Brown… Myślałam, że coś do mnie czuje, choć jak zwykle pomyliłam się. Odkąd on został przyjęty do drużyny Qudditcha coś mu się stało. Woda sodowa uderzyła mu do głowy. Łzy spłynęły mi delikatnie po policzku. Ja wiedziałam, że powinnam być silna, ale to i tak mnie przerasta. Niespodziewanie do Wieży Astronomicznej przyszła Ginny, patrząc na mnie ze smutkiem na twarzy. Wiedziała, co ja czuję, ponieważ byliśmy bardzo zżyte i o wszystkim sobie mówiłyśmy. Wtuliłam się w nią, a ona powiedziała:
- Nie martw się Hermi. – pocieszyła mnie. – Wiesz jaki jest Ron…
- Nie poprawiłaś mi tym nastroju, choć dobrze wiem że się starasz. – skomentowałam przecierając łzy.
- Chodźmy do dormitorium. Nie chcesz chyba tutaj zostać i płakać przez całą wieczność. – mrugnęła okiem rudowłosa.
- Wiem, że się starasz, ale ja nie umiem tak po prostu odejść i zapomnieć. – odparła Gryfonka.
- Też kiedyś to przerabiałam, ale wiesz, że rany szybko się zagoją. – mruknęła pod nosem Ginny.
- Dobrze, chodźmy już do dormitorium. – odparłam wychodząc z Ginny.

***

„Trzy godziny później”
Siedziałam w łazience i ubolewałam nad swoim losem. W sumie nic nadzwyczajnego, oprócz tego, że obok mnie turlała się jedna butelka Ognistej Whisky… Chciałabym zacząć ten dzień od nowa. Ponownie jedna łzy spłynęła mi po policzku. Czułam się jak jedna, mała, biedna, dziewczynka… Jedyna myśl, którą miałam w głowie, była ta, że miłość jest przereklamowana. Po co trudzić się o chłopaka, skoro można umrzeć jako stara, samotna do bólu panna? Usłyszałam nadejście kogoś, wiedziałam kto to był. Weszła bez wachania i zabrała mi ostatnią butelkę Ognistej Whisky:
- Ginny! Daj mi spokój! – krzyknęłam złośliwie. – Chcę zostać sama!
- Hermiono Granger, myślisz, że gdybym ja była w takim stanie, to ty byś mnie zostawiła samą? – spytała przejmująco. – Nie musisz odpowiadać, wiem, że byś mnie nie zostawiła, choć wiesz, że mogłabyś się ogarnąć.
- Nie mów mi, co mam robić. – wyszeptałam do siebie.
- Ile ty wypiłaś? – licząc butelki nie mogła się połapać. – Raz, dwa, trzy!
- Cztery i tak dalej. – zaczęłam wyliczać.
- Jutro masz zajęcia, wiesz o tym? – spytała przejmująco Ginny.
- Tak, wiem o tym doskonale. – rzekłam ironicznie.
- Już starczy na dziś. – wysapnęła przyjaciółka. – Powinnaś się ogarnąć i to jak najszybciej!?
- Dobra, już koniec. – zrzędziłam podnosząc się.

***

Następnego dnia wstałam, umyłam się. Lekko przeczesałam włosy i mogłam ruszać na zajęcia. Byłam gotowa na wszystkie niespodzianki, nawet te złe. Szłam korytarzem pewna siebie, ponieważ wiedziałam, że niepotrzebnie trudziłam się o chłopaka. To byłam inna ja. Po pewnym czasie dołączyła do mnie Ginny:
- Łał, wyglądasz…inaczej, zdecydowanie. – powiedziała pochwalając mnie. – Coś mi się wydaje, że to nie jesteś ty?
- Mylisz się. To jestem nowa ja. Tamta Hermiona była szara, do niczego. Zachowywała się cicho i była szarą myszką. – rozpoczęłam prawić o sobie. – Koniec tamtej Hermiony. Nikt nie będzie mną pomiatać, a ja będę w końcu miała swoje zdanie. Nie będzie tamtej mnie, która tylko się zgadza ze wszystkimi, nie będzie mówić „Tak” lub „No pewnie”.
- Ok. Przystopuj trochę. – odparła Ginny. – Nie bądź kimś innym, tylko bądź sobą. Nie chcę mieć takiej przyjaciółki, chce mieć ciebie Hermi.
- Tylko, że nie o to w tym wszystkim chodzi. – powiedziała odchodząc w pośpiechu.
Minęłam drzwi, a później szłam prosto przez korytasz, gdzie ciągle mi się wydawało, jak ktoś za mną chodzi. Niespodziewanie miałam rację, zresztą jak zawszę. Nie mogę znów spóźnić na zajęcia, ale też nie mogę i przede wszystkim nie chcę gadać z Harry’m i poruszać tematu Rona i Lavender. Zaczęłam przyśpieszać, choć dobrze wiedziałam, że Harry jest szybszy ode mnie. Wbiegłam na schody, które akurat mnie musiały zrobić numer. To było 7. piętro – Pokój Życzeń. Wbiegłam do niego bez zastanowienia. Dziwnie tu wyglądało, wszystko było czarno białe, a na dodatek w oddali zobaczyłam Draco Malfoy’a, szukającego czegoś. Wyglądał na zestresowanego. Po chwili do pokoju wszedł Harry. Nie wiedział, że ja tu jestem, lecz zauważył Dracona. Wiedziałam, że nie będzie nic z tego dobrego. Powoli oddalałam się do wyjścia. Wychodząc, przewaliłam starą, lampę naftową, która przyciągnęła uwagę chłopaków.

***

Po zajęciach ruszyłam wzdłuż siebie na mały spacer po błoniach. Czasem lubiłam się przejść, bo mnie to uspokajało. Po drodze spotkała Freda i Georga, którzy coś kombinowali przy Sowiarni. Z ciekawości podeszłam do nich:
- Cześć Hermiono. – przywitali się bliźniaki.
- Cześć Fred i George. Za mało macie kłopotów, żeby… - głos mi się dziwnie urwał, przecież oni nic nie robili. Coś mi tu nie grało. – Zaraz… Przecież wy nic nie robicie! Co wy knujecie tym razem?
- Nic, absolutnie nic. – odpowiedział George.
Stali cicho z 5 minut, a ja wiedziałam, że coś przede mną ukrywają. Chciała przejść się wokół Sowiarni, aby dowiedzieć się, czy nie zastawili tam łajnobomby czy czegoś innego. To co zobaczyła złamało mi serce. Jedna, pojedyncza łza przeleciała mi po policzku. Ręce stały się zimne, a mój oddech był gorący jak ogień. Zobaczyłam Lavender z Ronem, którzy miziają się za rogiem Sowiarni. Chciałam być neutralna, nic nie robić, choć nie mogłam, bo też miałam uczucia. Jak Fred i George mogli tak mnie oszukać. Za kilka galeonów, mogliby walczyć ze smokiem albo pójść o północy do Zakazanego Lasu.

***

Tego było już za wiele. Nawet spacer nie dał mi nic poza bólem. W dodatku zaraz spóźnię się na eliksiry z profesorem Slughornem. Nie chcę tam spotkać nikogo poza Ginny…no i może Harry’m, ale bez Rona. Pobiegłam na lekcję, a tam co… widziałam Rona, ale bez Lavender. Trochę to było dziwne. Nawet bez Lavender musiałam jakoś wytrzymać tą lekcję:
- Dzień dobry, drodzy uczniowie. – przywitał się profesor. – Dzisiaj zajmiemy się eliksirem zapomnienia. Otwórzcie swoje książki na stronie 14.
Posłusznie otworzyłam książkę i spojrzałam na sposób wykonania:
Sposób wykonania:
Dodać 2 krople wody z rzeki Lethe do kociołka.
Podgrzewać przez 20 sekund.
Dodać 2 gałązki waleriany.
Pomieszać 3 razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Machnąć różdżką.
Pozostawić do zaparzenia i wrócić po 15 minutach.
Dodaj 2 porcje składniku standardowego.
Dorzucić 4 jagody z jemioły.
Rozgnieść składniki za pomocą tłuczka.
Dodać 2 szczypty rozdrobnionych składników do kociołka.
Pomieszać 5 razy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.
Machnąć różdżką.
Chyba dam radę, bo przecież to eliksir z pierwszej klasy. Najpierw dodać wodę z rzeki Lethe, potem podgrzałam przez 20 sekund i dodałam do kociołka 2 gałązki waleriany. Co dalej? A tak, muszę pomieszać. Machnęłam różdżką i zostawiłam eliksir do zaparzenia. Te 15 minut mnie przerażało, ponieważ nie chciałam, żeby Ron się do mnie odezwał. Dziwnie się na mnie patrzył, co tylko zwiększało moją wściekłość. Chwilę później do eliksiru dorzuciłam 2 porcje składnika standardowego i 4 jagody z jemioły:
- Gdzie się podział mój tłuczek? – schyliłam się i podniosłam go, ale niepostrzeżenie walnęłam głową w stół.
- Nic, się nie stało panno Greyger? – zapytał profesor.
- Granger, sir. Nic się nie stało. – poprawiłam nauczyciela.
Na koniec pomieszałam 5 razy i dałam do sprawdzenia. Harry coś do mnie szepczał, ale nie słyszałam co dokładnie. Po sprawdzeniu wszystkich eliksirów okazało się, że najlepszy był Harry’ego, co mnie nie zdziwiło. Niesprawiedliwe było to, że dostałam „Nędzny”, a spokojnie powinnam dostać „Powyżej oczekiwań”. Cieszę się, że nie było tego eliksiru na SUMach:
- Koniec lekcji, możecie już iść. – oznajmił nauczyciel.

***

Witajcie wszyscy :)
Pewnie nikt nie czyta tego bloga, ale cóż...
Mam na imię Damian i nie za bardzo umiem prowadzić bloga :)
Jest to mój pierwszy, więc mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali :3
Wszelkie pytania możecie zadawać w komentarzu :D